,,Mój rok relaksu i odpoczynku” Otessy Moshfegh. Absolutna rewelacja

W tygodniu poprzedzającym wybory do Sejmu kurier dotarł pod wskazany adres z książką ,,Mój rok relaksu i odpoczynku” Otessy Moshfegh. Wręczył mi do rąk i życzył miłego popołudnia. Po wyborach – dzień, ale raczej dwa dni później zabrałem się do lektury, a trzeciego dnia wysyłałem do znajomych fragmenty powieści (zaraz dwa przytoczę), bo nie mogłem się powstrzymać. Do dzisiaj nie wiem, co to był za impuls. Czy to jeszcze efekt niedzielnej frekwencji tak na mnie działał, talent amerykańskiej pisarki, czy wulgaryzmy, na które trafiłem, sprawiły, że chciałem się dzielić ze światem swoim nieukrywanym szczęściem?

Pochwała wulgaryzmów

Wulgaryzmy są ważne, każdy to wie (będzie chwilę o nich, potem o samej powieści, a na koniec skończy się socjal, a wolne niedziele ewoluują w handlowe). Są jak niezbędne składniki w diecie każdego człowieka. Są niczym węglowodany, białka i tłuszcze. Ale tutaj, gdzie aktualnie mieszkam, w małym miasteczku, które kurczy się co tydzień o kilka osób, a w bardziej wymagające tygodnie o kilkanaście nawet, pomimo tego, że oficjalnie chce się tutaj (tu – w sumie) żyć, to jednak nie ma miejsca na bluzgi, prawdziwe i soczyste. Ogólnie na prowincji jest się ostrożnym. Zdarza się czasami z grzeczności zapytać tego lub owego, gdy już rozmawiamy o sprawach najwyższej wagi, czy dozwolone jest rzucanie mięsem. Najczęściej nikt nie klnie. Zaraz by padł przecież blady strach o biedę intelektualną, ludowe pochodzenie, z gnoju zrodzenie, ogólne zwątpienie itp. Dlatego też wielkie było moje zaskoczenie, że kurier przed wyborami dostarczył mi, a ja zaraz po wyborach trafiłem na te dwa (wybrane, bo jest ich więcej) fragmenty, uznając jednocześnie, że to znak z góry i ogólne potwierdzenie, że wygraliśmy w tę ostatnią niedzielę i teraz na pewno będzie tylko lepiej (ewentualnie gorzej lub w ogóle bezbarwnie). Więc oto one (w sensie fragmenty), bo są jak manna z nieba za czasów Mojżesza, jak ,,we the people”, wypowiedziane przez Lecha Wałęsę w Kongresie Amerykańskim, jak odwzajemniony Januszowi L. Wiśniewskiemu pocałunek złożony na jego ręce w wykonaniu Kazimiery Szczuki, są jak trzy partie, które łącznie zdobyły więcej głosów niż jedna partia w tych wyborach, co to je wspominam, żeby o nich nie zapomnieć, oto więc one, brzmią tak:

– Naprawdę rzuciłaś pracę? – spytała, po czym zdjęła buty i zapadła się w fotel.

– Wolałabym żreć gówno, niż choćby dzień dłużej pracować dla tej pizdy – odparłam. (s. 56)

– (…) życie szybko się kończy, wiesz? Umrzyj młodo i pozostaw po sobie przytomnego trupa. Kto to powiedział?

– Ktoś kto lubi ruchać trupy. (s. 78)

Książki naszego życia, lol

Żeby nie było, nie ma w tych przytoczonych ustępach żadnej aluzji politycznej. Nie ma jej u Moshfegh, tym bardziej u mnie. Żadnej woalki, zasłony, za którą coś się rusza, nie. Ot po prostu jest inne powietrze. Nic więcej. Nie ma tych samych zdjęć z portali społecznościowych, zadęcia i nadęcia bez treści, nie ma udawania, egzaltacji, wnikliwości w przenikliwości, nie ma programów, a właściwie ich braku, słowotoku, nie ma wrzasków lub codziennego ich tłumienia, nie ma wątpliwych nadmiarów i krzywych rozmiarów. Są ino wulgaryzmy. Tu i tam zasiane. To czasami wystarczy. Nie, żeby okrzyknąć te zabiegi wielką literaturą, chociaż powieść Otessy Moshfegh niewątpliwie ma wszystko, co jest niezbędne, by ją w ten sposób nazwać.

Przez chwilę o ,,Moim roku relaksu i odpoczynku” Otessy Moshfegh rozmawiałem z Małgorzatą Wojnarowską. Mam nadzieję, że niczego nie zdradzę, ale szybko dowiedziałem się, że to książka jej życia i że znajduje się na pewno w pierwszej dziesiątce jej prywatnego rankingu. No i ja mam podobnie, chociaż nie ustaliliśmy protokołu zbieżności, ino tak sobie poklikaliśmy euforycznie, bo życie jest klikaniem przecież, a brak klikania przez dłuższy, przeciągający się okres czasu, znaczy prawdopodobnie, że wszystkie czynności życiowe ustały i zaraz będzie pogrzeb, a wcześniej klepsydry na drzewach lub słupach (ale nie tych, przeznaczonych do tego, tylko innych, jak lampy uliczne). Dlatego póki żyjesz, klikaj, spiesz się, nie marnuj życia na nieklikanie, bo jak nie klikasz, to nikt z tobą do łóżka nie pójdzie (czy gdzie tam masz seks), chyba, że masz urlop, wtedy to co innego.

Pożegnanie z własną świadomością

Gdyby w kilku słowach napisać o czym to jest, co tam młoda amerykańska powieściopisarka upichciła, to mielibyśmy na 250 stronach zestaw wszystkich możliwych i niemożliwych leków, przepisanych bezimiennej, 26-letniej bohaterce Otessy Moshfegh. Dzieje się to za sprawą niezbyt rozgarniętej psychiatrki, która całymi garściami i z wielkim, epickim rozmachem proponuje pacjentce coraz to ciekawsze specyfiki, pozwalające młodej kobiecie zrelaksować się i odpocząć. A relaksuje się i odpoczywa, jak mówi sam tytuł powieści – przez rok. Od czerwca 2000 roku do czerwca 2001. W sumie chodzi o to, żeby te dwanaście miesięcy przespać pod wpływem wszystkich możliwych xanaxów, ambienów, rozeremów, ativanów, trazodonów oraz valium, lunety, węglanu litu, a przede wszystkim infermiterolu, który – przynajmniej w tej powieści – jest boskim pożegnaniem się z własną świadomością na czas około trzech dni. Książka liczy sobie więcej niż wspomniane 250 stron, więc coś się jeszcze dzieje, niewątpliwie ważnego, no ale o tym pisał nie będę, bo wiadomo – spoilery.

Typowa wyborczyni partii Razem

Wiem, nie brzmi to jakoś szczególnie odkrywczo. Główna bohaterka mieszka w Nowym Jorku na Manhatanie, jest zamożna, bo miała bogatych rodziców, stać ją na to, by przez rok nic nie robić, ino spać. Skończyła dobry uniwersytet, jest historyczką sztuki, pracuje w galerii (do czasu), gdzie wystawia się współczesne prace w rodzaju ,,punku na bogato” (s. 40), a jej gwiazda, niejaki Ping Xi, miał w zwyczaju wciskać sobie ,,maleńkie kulki pigmentu w czubek penisa”(s. 40), następnie się masturbował, a rozbryzgi spermy na płótnie stanowiły końcowy efekt. Mamy więc młodą kobietę, wokół której pełno artystów, hipsterów, korpoludków, managerów średniego szczebla, jest jakiś nieco starszy kochanek i nie-kochanek zarazem, jej pierwszy seksualny partner, którego fiksacja na seksie oralnym wydaje się jej przez pewien czas szczytem erotycznej awangardy. Na końcu, a może na początku jest wreszcie jej przyjaciółka/nieprzyjaciółka Reva. Mieszka w kamienicy, a w niej portier, dzień dobry. No jednym słowem taka typowa wyborczyni partii Razem, gdyby tylko w USA partia Razem miała swoją siedzibę.  Jest nie tylko młodą osobą z okazałym spadkiem po rodzicach, ale również atrakcyjną kobietą. Doskonale rozumie oba te fakty – miała uprzywilejowaną pozycję społeczną a ,,bycie ładną więziło mnie w świecie, który cenił urodę ponad wszystko” (s. 39). Tego wszystkiego dowiadujemy się zaraz na początku, póki jeszcze dobrze narratorka nie wystartuje w stan hibernacji, jak nazywa czas relaksu i odpoczynku. Nie jest to jednak powieść o nowojorskiej klasie średniej, o pokoleniu zblazowanych dwudziesto i trzydziestolatkach, nie jest to też kolejna historia o ćpaniu, ani tym bardziej o uzależnieniach, o tym, że ciężko jest w życiu, chociaż na wszystko mnie stać i na wszystkich robię wrażenie, bo nic nie muszę, a i tak wszyscy się do mnie ślinią. Jest o czym innym.

Nie na odwrót

Powiedziałbym, że Otessa Moshfegh napisała powieść o wyciszeniu lub poskromieniu czegoś naturalnego w sobie, we własnym człowieczeństwie, a może bardziej we własnej osobowości, czego nie da się żadnymi znanymi sposobami wyciszyć ani poskromić, a dobrze byłoby skądinąd tego dokonać. Jest w tym coś z Martina Edena, z Alexa w ostatnich akapitach ,,Mechanicznej pomarańczy”, w pewnym sensie znajdziemy to końcowej przemianie Raskolnikowa ze ,,Zbrodni i kary”. Tylko, że nie o to chodzi, żeby te powieści do siebie porównywać, bo na poziomie szczegółu i ogółu nie znajdziemy tutaj żadnej wspólnoty. Jest u Moshfegh po prostu pewna stara jak świat wrażliwość (chociaż ja bym to nazwał pewnym rodzajem duchowości), która została – o dziwo, bo to się dzisiaj raczej nie zdarza – wypowiedziana/opowiedziana współczesnym językiem. Kiedy jesteś słaba/y, by przywołać innego klasyka, wtedy jesteś silna/y. Nie na odwrót, jak głoszą brandzlujący się na lewo i prawo nowocześni ego maniacy, sprzedający na każdym rogu gówno w pięknych opakowaniach. O tym jest powieść Moshfegh. I ja to szanuję.

Otessa Moshfegh, Mój rok relaksu i odpoczynku, Wydawnictwo Pauza 2019, przekład Łukasz Buchalski