Serial ,,Wielka woda”, czyli szklanka do połowy pełna/pusta

Będzie krótko. ,,Wielka woda” jest serialem udanym, a potem nieudanym i nie jest to paradoks. Dobrze sobie radzi w pierwszej części, kiedy umiejętnie buduje napięcie, związane ze zbliżającą się katastrofą. Trzy pierwsze odcinki mają dobre tempo, niemal każda scena buduje dramaturgię, a autorzy dbają o to, by nie przynudzać i nie odwracać uwagi widza od tego, co istotne. Zdecydowanie lepiej wypadają sceny wrocławskie, dużo gorzej te, rozgrywane w Kętach, czyli tam, gdzie lokalna społeczność sprzeciwiać się będzie wysadzeniu wałów przeciwpowodziowych. Widać wyraźnie, że autorzy mają pomysł, jak budować napięcie (Wrocław), kiedy zderzają się ze sobą różne opinie co do tego, czy miastu grozi powódź, czy też nie grozi. W Kętach spory nie kończą się na słowach i okazuje się, że autorzy sobie z tym nie radzą. Sceny o największym dramatycznym potencjale wyglądają tam chwilami groteskowo, nieprzekonująco, wręcz infantylnie.

Od czwartego odcinka woda wlewa się do Wrocławia i autorzy serialu z jednej strony świetnie pokazują miasto pod wodą. Wygląda to tak, że nie ma się czego wstydzić. Jest, mówiąc krótko, dobrze. Jednak od tego momentu, przerzucają ciężar opowieści na historie głównych bohaterów i są one prawdę mówiąc sztampowe, postacie z minuty na minutę stają się mało ciekawe, coraz mniej wyraziste, ich wątki przewidywalne, wręcz kiczowate, wzięte rodem z tasiemców wenezuelskich. Jednym słowem, póki film skupia się na zbliżającej się tragedii, jest naprawdę dobrze, kiedy do głosu dochodzą osobiste wątki głównych postaci, obraz traci niemal wszystko, co wcześniej zbudował. Jednym słowem ta szklanka jest tylko do połowy pełna, albo do połowy pusta – jak kto woli.

W recenzjach słusznie zwraca się uwagę na aktorskie kreacje Agnieszki Żulewskiej (hydrolożka, wykształcona w Holandii) i Tomasza Schuchardta (wicewojewoda). Ireneusz Czop, podobnie, jak w ,,Broad Peak” zupełnie bez charyzmy, chociaż tutaj gra nawet przywódcę zbuntowanej społeczności w Kętach.

Zwróciłbym natomiast uwagę na postać pułkownika Czackiego (w tej roli Mirosław Kropielnicki). Jest ciekawie pomyślana i chyba na tle wszystkich postaci najmniej przewidywalna. Z jednej strony Czacki zachwyca się polskim papieżem, który chwilę wcześniej odwiedził Wrocław, w typowy, polski sposób, nadając wielkie znaczenie mało istotnym papieskim gestom (tę scenę polecam szczególnie organizatorom szkolnych, wschowskich dni papieskich). Kiedy do miasta przyjeżdżają francuscy żołnierze, odgrywa dumnego Polaka, który niemal gardzi wszystkimi armiami świata, kiedy z kolei na horyzoncie pojawia się wojewoda, staje się uniżonym tragarzem. Czasami jednak potrafi być do tego stopnia diaboliczny, że nic dla niego nie ma znaczenia (chociaż akurat ta scena jest wyjątkowo słabo zagrana). To połączenie w tej roli małości, religijnego sentymentalizmu i dumy narodowej, wazeliniarstwa i ułańskiej szarży świetnie oddaje coś, co można by nazwać polskim charakterem i jest wyjątkowo dobrze oddane w serialu, chociaż chwilami ociera się o autoparodię.

Jednym słowem – serial broni się, kiedy oddaje atmosferę tamtych dni, nie radzi sobie jednak, by w oparciu o ten pomysł, zbudować ciekawe postacie. W tym pierwszym znaczeniu ,,Wielka woda” wypada wręcz imponująco, w tym drugim – wyjątkowo płasko.

___________PRZEMYŚL WSPARCIE DLA NOWYCH OPINII __________

Jeśli chcesz wesprzeć Nowe Opinie, możesz to zrobić poprzez portal zrzutka.pl – https://zrzutka.pl/72ucvn

Dodaj komentarz